sobota, 17 stycznia 2015

Czy minimaliści są szczęśliwsi?

źródło

Dziś sobie uświadomiłam, że właściwie nie znam osobiście żadnego minimalisty - a przynajmniej takiego, który sam siebie by tak określał. Jednak i tak mogę z pełną odpowiedzialnością odpowiedzieć na to pytanie: TAK, minimaliści są szczęśliwsi.
Pojawia się jednak od razu inne, dość istotne pytanie: "Szczęśliwsi niż kto?". Niż osoby, które zanim jeszcze dostaną wypłatę do ręki już dokładnie wiedzą, na co wydadzą każdy grosz? Niż osoby, które przepuszczą wszystkie pieniądze na przyjemności? Niż ci, dla których konsumpcjonizm jest jedynym znanym sposobem na życie, celem wstawania codziennie rano do pracy, wymianą papierków i monet o umownej wartości na namacalne świadectwa sensowności zarabiania, wyznacznikiem statusu społecznego? Nie.

Muszę zaznaczyć, że moje przemyślenia odnoszą się przede wszystkim do minimalistów z wyboru. Nie do osób, których sytuacja życiowa determinuje ilość posiadanych rzeczy i sposób gospodarowania pieniędzmi, anie nie do osób, które minimalistami są "z urodzenia", dla których kupowanie rzeczy jedynie potrzebnych jest tak samo oczywiste jak oddychanie.

Minimaliści z wyboru są szczęśliwsi niż oni sami wcześniej, kiedy jeszcze kupowanie i posiadanie coraz to nowych rzeczy było jednym z ważniejszych celów. Jak już wspominałam, do tego, abym mogła sama siebie określić minimalistką, jeszcze daleka i wyboista droga. Tak naprawdę dopiero wygrzebuję się z konsumpcyjnego bagna i wdrapuję się na wysoki i czasami ciężki do pokonania mur odzwyczajania się od rzeczy i zachcianek przebierających się za potrzeby.

Jednak już teraz mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwsza. Pierwsze refleksje nad kupowaniem (i niekupowaniem) pojawiły się pod koniec 2013 roku, zepchnięte za chwilę na margines przez kolejną "potrzebę". Głębsza myśl o ograniczeniu szeroko rozumianej konsumpcji wróciła w połowie ubiegłego roku, kiedy to kolejny raz natknęłam się w sieci na pojęcie minimalizmu. Najpierw oczywiście, zachłyśnięta nowym pomysłem na siebie, rzuciłam się do segregowania, wyrzucania, tworzenia list itd. Jednak ta metoda u mnie kompletnie nie wypaliła, bo czułam, że robię coś wbrew sobie. Zamiast terapii szokowej postawiłam na świadome baby steps. I to zdaje egzamin. Podzieliłam życiową przestrzeń na fragmenty i systematycznie próbuję krok po kroku porządkować kolejne szafki, szuflady i robię przerwę, kiedy zbyt długo obracam w rękach jakiś przedmiot zastanawiając się: wyrzucić czy zostawić. Bo minimalizm ma być przygodą, podróżą i zmianą nie tylko przestrzeni, ale też myślenia i podejścia, a nie zmęczeniem spowodowanym przymusem segregacji i pozbywania się.

Cieszy mnie to, że mam wybór. Pierwszy raz od dawna czuję, że naprawdę mam wybór, a moje konsumenckie decyzje są rzeczywiście przemyślane. Wcześniej co prawda też byłam pewna, że mam wybór - i nie mam na myśli wyboru pomiędzy: kupić granatowy t-shirt czy oliwkową spódnicę. Myślałam, że mogę kupić coś, albo tego nie kupić. Jednak zawsze kupowałam - oczywiście "z wyboru" bo cały miesiąc ciężko pracowałam, więc zasłużyłam na nagrodę. 

Na początku, kilka lat temu, zakupy rzeczywiście mnie cieszyły. Dostałam pracę, sama zarabiałam na swoje zachcianki i mogłam swobodnie nimi dysponować. Inaczej uważali marketingowcy, którzy dokładnie wiedzieli, jak mnie podejść i że tak naprawdę swoboda ta jest złudzeniem. Teraz (choć zakupy ograniczyłam i zaczęłam bardziej świadomie dysponować zawartością portfela zaledwie od kilku tygodni) już mogę z pewnością stwierdzić, że nie kupowanie daje mi więcej radości niż kupowanie. Odzyskanie kontroli nad swoim życiem i stanem konta - choć może dotyczyć tak błahej rzeczy jak zakup kremu do rąk, czekoladek czy rajstop - daje mi naprawdę dużą satysfakcję. Poczucie rzeczywistej kontroli, panowania nad swoim życiem i konsumpcyjnym popędem. Od kilku dni zadziwia i fascynuje zarazem mnie to, jak w zaledwie kilkanaście dni może zmienić się nasze podejście i nastawienie. Trudno to wyjaśnić, ale daje mi to naprawdę ogromna radość i satysfakcję.  Co więcej, daje mi też kopa do dalszych działań i podsuwa pomysły, jak sprawić, żeby moje życie i wybory były jeszcze lepsze i bardziej odpowiedzialne - również w kwestii zdrowia, odżywiania, organizacji czasu czy metod pracy.

I choć osobiście nie znam zdeklarowanych, "oficjalnych" minimalistów, jestem pewna, że byli (i są) równie szczęśliwi odkrywając to, czym ja właśnie się zachłystuję wkraczając na niezbadane tereny 'niekupowania'.

3 komentarze:

  1. Fajnie podkreslilas znaczenie poczucia kontroli nad własnym życiem. Wolność warta jest zachodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynam powoli rozumieć, że jest to dużo ważniejsze niż puste półki. Teraz już wiem, dlaczego zaczyna się od niekupowania i wyrzucania, a później idzie lawinowo na inne aspekty życia :)

      Usuń
  2. Małymi krokami do celu. Ja jestem szczęśliwsza odkąd próbuję wprowadzić minimalizm. Czuję, że mam kontrolę nad sobą, nad moją przestrzenią wokół. Nie myślę, że jak dostanę wypłatę to "muszę" iść do galerii i kupić to i tamto. Wiem co posiadam, wiem czego potrzebuję by stworzyć mój idealny stan posiadania.
    Zaczynam od wprowadzenia minimalizmu wokół mnie i przewartościowania moich potrzeb by potem zająć się innymi rzeczami w życiu. Zdecydowanie ważniejszymi.

    OdpowiedzUsuń